Władysława Kozyra

       

 Władysława Kozyra  (ur. 3.06.1928 – zm. 10.06.2015 r.)    Nota biograficzna.

Ze szkolnych lat zazwyczaj pamięta się najbardziej nauczycieli, którzy „dawali w kość”, jednak Pani Władysława Kozyra głęboko zapisała się w mojej pamięci i w sercu, dzięki nadzwyczajnej wrażliwości, opanowaniu i olbrzymiej empatii. Była niezwykle lubianym i szanowanym pedagogiem.

Panią Władysławę Kozyrę pamiętam od zawsze. Ostatnie lekcje z Panią Profesor od historii miałem w X klasie licealnej w 1968 roku, w przysanatoryjnej szkole. Szkoła Podstawowa i Liceum Ogólnokształcące im. Marii Grzegorzewskiej umożliwiało młodym pacjentom kontynuowanie nauki podczas pobytu w Lubuskim Ośrodku Rehabilitacyjno-Ortopedycznym w Świebodzinie. Jako dzieci nie zadawaliśmy naszym Opiekunom pytań, po prostu byli z nami, ale po latach…

Tak się złożyło, że jedyna córka Pani Władysławy została lekarzem i pracowała w naszym Ośrodku, m.in. szereg lat była ordynatorem oddziału, który przejęła po Pani Doktor Wandzie Kotwickiej. Po przejściu na emeryturę (2014 r.) jeszcze dwa lata pracowała w LCO, by w rok po śmierci Mamy  wraz z mężem przeprowadzić się do Gdańska, gdzie również mieszkają ich dzieci Anita i Przemek. Zwróciłem się więc do Pani Doktor z prośbą o napisanie kilku zdań o Mamie i w ten sposób mamy możliwość bliższego poznania sylwetki Pani Profesor.

Cyt.: Moja Mama, Władysława Kozyra urodziła się w Wierzawicach w obecnym woj. podkarpackim w dniu 3.06.1928 roku. Miała jednego brata starszego o kilka lat. Dorastała w spokojnej, kochającej się rodzinie. Od początku nauki szkolnej zbierała pochwały za pilność i dobre stopnie. Naukę przerwała wojna. Po jej zakończeniu Mama szybko nadrobiła zaległości w edukacji. Jej marzeniem była praca nauczycielki. Dostała się do Liceum Pedagogicznego w Przemyślu, które ukończyła w 1951 roku. W tym czasie dostawało się skierowanie do pracy. Mama miała do wyboru woj. białostockie lub zielonogórskie. Wybrała pracę w Świebodzinie, bo była już mężatką, a i tu pracował mój Tato.

Życzliwe przyjęcie w szkole przy „Caritasie” przez kierowniczkę – Panią Albinę Konoplicką, przyjacielska atmosfera małego wtedy grona pedagogicznego, „białego” personelu, a przede wszystkim pełni hartu ducha i chętni do nauki uczniowie, pomogli uporać się z tęsknotą za rodziną. Stopniowo Mama zyskiwała nowych znajomych. Najbliższe koleżanki z pracy to Pani Władzia Kujawska, Pani Stenia Łuczak i Pan Jan Sobociński, który został nawet moim chrzestnym.

Z dzieciństwa pamiętam ich spotkania w naszym domu. W późniejszym okresie odwiedzała nas Pani Edyta Królikowa – była uczennica, a potem koleżanka z pracy.

W powojennym okresie pobyty pacjentów w Ośrodku były zazwyczaj wieloletnie, taką wychowanką była właśnie pani Edyta Królik, która przyjechała w 1949 roku, chodziła wówczas do klasy II szkoły podstawowej. We wspomnieniach z lat szkolnych zatytułowanych „Moja Szkoła” (złożonych w Konkursie „Grupy Opty”, ogłoszonym z okazji X Zlotu w 1985 roku, tak opisała początek pracy Pani Władysławy:

Cyt.:  W klasie czwartej przejęła nas młoda, nowa nauczycielka p. Władysława Kozyra. Pamiętam, że wszyscy cieszyliśmy się z tego, że uczy nas taka ładna pani. W klasach starszych uczyła nas historii. Po dziś dzień interesuję się tym przedmiotem, lubię go. Sądzę, że to zainteresowanie powstało w wyniku ciekawych lekcji przeprowadzonych przez tę panią. Mimo, iż minęło już tyle lat, nie mogę zapomnieć lekcji historii w czwartej klasie, kiedy to zamiast powiedzieć „ludzie pierwotni” – wyraziłam się „człowieki”. Poczułam się wtedy ogromnie zawstydzona. Pani podeszła do mnie, pogłaskała i powiedziała, że przecież każdy może się pomylić. Ten gest zapamiętałam, bo w tym czasie pragnęłam takiej serdeczności.

Ela Medyńska (wówczas Tablewska) – uczennica IX klasy licealnej do dziś pamięta jaką przykrością dla Pani Władysławy było nieprzygotowanie się klasy do lekcji, nie potrafiła ukryć łez. To było przeżyciem dla uczniów, bardziej zapamiętała tę chwilę, niż późniejsze uwagi wychowawcy klasowego prof. Jana Sobocińskiego. Nasi Opiekunowie opowiadali o nas swoim dzieciom, rozwijali w nich uczucie empatii, dlatego tak wiele spośród nich podejmowało w dorosłym życiu pracę w zawodach lekarza, nauczyciela, czy innych, – związanych z troską o drugiego człowieka.

Cyt.: Pamiętam, że Mama zawsze ubolewała, gdy okazało się, że któryś z uczniów „zawalił” sprawdzian. Była jednak wyrozumiała, bo jak mówiła, bardzo ciężko jest być chorym dzieckiem poza domem, bez wsparcia rodziny. Uważała jednak, że nauka jest drogą do uzyskania samodzielności w dorosłym życiu. Naturalnie Mama opowiadała mi jak wygląda leczenie dzieci, jak mieszkają, o wycieczkach, imprezach szkolnych itp. Bardzo mnie to interesowało, bo o mało co sama nie zostałam pacjentką. Często przychodziłam po Mamę do pracy, więc poznałam nauczycieli, ale też lekarzy i pracowników bloku rehabilitacji. Niektórych byłych pacjentów znanych mi z opowiadań Mamy poznałam pracując w szpitalu, a potem już w LORO. Byli pracownikami laboratorium, warsztatów ortopedycznych, wychowawcami. Miałam też okazję poznać młode wtedy pokolenie nauczycieli – moich rówieśników.

Oczami dziecka nie dostrzegaliśmy wielkiej ilości problemów, które musieli na bieżąco rozwiązywać nasi nauczyciele. Uczyli jednocześnie kilka klas – więc kilka programów, prowadzili nauczanie przyłóżkowe, nauczanie w izolatkach, pomagali w nadrabianiu zaległości uczniów wracających po zabiegach operacyjnych, często musieli w zastępstwie kontrolować naukę innego przedmiotu i dodatkowo uczniowie w szkole stale zmieniali się podczas roku szkolnego. Nigdy wracając do „normalnej” szkoły nie miałem zaległości.

Nasi Nauczyciele stale wzbogacali swoją wiedzę; poprzez zespoły samokształceniowe, uzupełnianie wykształcenia… Tak to wspomina Pani Żarska:

Cyt.: Sama też musiała się dokształcać – najpierw w Seminarium Nauczycielskim w Zielonej Górze, a potem był P.I.P.S. w Warszawie. Było to chyba w 1965 roku.

Studia w Warszawskim P.I.P.S. – rozpoczęła wraz z Siostrą Kalikstą Świderską, Panią Stenią Łuczak i Panią Władysławą Kujawską. Tylko Siostra Kaliksta skończyła w terminie, bo nie miała obciążeń związanych z rodziną, ale ukończyły wszystkie. Jak opisałem to w mojej książce pt.: „Tu był mój dom – era Doktora Wierusza w Świebodzińskim Ośrodku” – nasi nauczyciele tworzyli bardzo zgrany zespół.  Większość z Nich pracowała w Ośrodku do przejścia na emeryturę, tak też było w przypadku Pani Władysławy Kozyry.

Cyt.:  Na emeryturę Mama odeszła w 1985 roku. Wciąż miała dużo zajęć, na które wcześniej brakowało czasu. Pochłaniała książki, pomagała w opiece nad wnukami i pisała wiersze. Wiele z nich było pełne tęsknoty za rodziną i rodzinnymi stronami, które opuściła mając 23 lata. Nigdy jednak nie myślała na poważnie o przeprowadzce, bo twierdziła, że takich kochanych uczniów, jak w swojej szkole nie znajdzie nigdzie.  Do końca życia lubiła wspominać czasy, gdy pracowała oraz swoich uczniów, których wielu poznałam z nazwiska, ze zdjęć, czy nawet korespondencji.

Mama umarła mając 87 lat po krótkiej chorobie. Bardzo się cieszę, że dzięki pięknej inicjatywie Pana Andrzeja Medyńskiego i „Optymistom”, ktoś o Niej przeczyta i sobie przypomni, bo żyjemy, dopóki pamięć trwa.

 

Gdy zapytałem Panią Doktor o wiersze jakie pisała Pani Władysława i poprosiłem chociaż o jeden na zakończenie wspomnień, odpowiedziała mi:

Cyt.: Mamy wiersze są raczej smutne, pełne przemyśleń o ludzkim losie, generalnie niewesołym, o naturze nas otaczającej, tęsknocie za rodzinną ziemią. Te wcześniejsze mówią o wojnie, patriotyzmie, bo Mama była rzadkim okazem osoby dla której Ojczyzna była ważna. A wybrałam wiersz o jesieni, bo mi się zawsze podobał.

„Las jesienią.”

Sennie wkoło, a leśne olbrzymy

stoją w zadumie ciche, zamyślone.

Wznoszą ku słońcu wspaniałe korony

jakby wspiąć się chciały na nieba wyżyny.

Promienne oczy słońca się wciskają

między leśnych starców i smukłych młodzianków.

Figlarne promyki na liściach igrają

i wpinają ros perły do zżółkłych tymianków.

Maluje słonko kolorem czerwieni

piękne liście klonu i żurawin lica.

Leśna jarzębina skromnie się rumieni,

gdy igra z jałowcem przy blasku księżyca.

 

 

Grono Pedagogiczne Szkoły Podstawowej i  Liceum Ogólnokształcącego im. Marii Grzegorzewskiej  w latach 70-tych ub. wieku.

 

 

 

Od lewej pt.:

Władysława Kujawska,
Edward Rzepecki,
Władysława Kozyra,
Zofia Ilczyszyńska (Żebrowska),
Gertruda Konoplicka,
Ryszard Anyszko,
Jan Sobociński,
Stefania Łuczak,
Edyta Królik,
Maria Anyszko,
Irena Podhorodecka
oraz na dole Ewa Klucznik (Behan).

 

 

 

Bardzo dziękuję Pani Doktor Aleksandrze Żarskiej za pomoc w opracowaniu wspomnień oraz za nadesłanie kilku fotografii, które wydatnie wzbogaciły naszą stronę www.opty.info.

Andrzej Medyński   (24.04.2020 r.)