Wiesława Raj

Wiesława Raj

Świebodzin był – jak to określał mgr Zenon Piszczyński – „swoistą kuźnią ludzi dzielnych”, z pewnością do nich należy Wiesia Raj.

Do Świebodzina przyjechała mając niespełna 5 lat. Jak przez mgłę pamięta doktora Leśkiewicza. Urodziła się w 1947 roku bez rąk, w dodatku z jedną nogą znacznie krótszą i przyjechała tu by ją oprotezowano. Ważną decyzję podjął prof. Dega zachowując nogę, gdyż Wiesia od małego dziecka wykształciła u siebie olbrzymią sprawność stopy: posługiwała się nią jak rękoma: potrafiła np. szyć, a podczas naszych późniejszych spotkań nigdy nie widziałem Wiesi bez starannie wykonanego makijażu…  Stopę tak spionizowała w protezie, że chodzi jakby na szpilce.

Z dawnych lat pamięta wiele osób: Agatę Wisniewską, starszych chłopaków grających w siatkówkę na boisku pod oknami Ort. III  – Seweryna, Koguta, Pawła  Wójcika.  Gdy rozpoczęła naukę szkolną przeniesiono ją na poprzeczkę na internacie (Oddział RI), a tam każda starsza dziewczynka miała pod opieką młodszą i tak wypadło, że Edzia (późniejsza pani Edyta Królik – nauczycielka polskiego w naszej szkole) opiekowała się Wiesią i zaplatała jej co rano warkoczyki.

Z tych lat pamięta również siostry zakonne, niezwykle nam oddane. Wspomina jak przez dziurkę od klucza podglądały z dziewczynkami jak siostra Gonzaga w małej pakamerze gospodarczej – magazynie ubrań dziewcząt,  zdejmowała welon (zawsze intrygowało nas jakie uczesania mają siostry pod welonem) i uczyła się do kolejnych egzaminów, ponieważ studiowała zaocznie. Oczywiście, że brak rąk nie chronił przed pilotem za „bałagan” w szafce. Z lat szkolnych wspomina pana Rzepeckiego jako szorstkiego, ale szczerego w ocenie, to on podkreślał zdolności Wiesi do chemii i fizyki, ale rysunek krzesła stojącego na stole ocenił negatywnie mówiąc, że tylko osioł nie widzi zupełnie perspektywy.

Z Wiesią tworzyliśmy pierwszą drużynę Makusynów. Była nawet zastępową. W 1961 roku ukończyła szkołę podstawową i naukę kontynuowała we Wrocławiu, na Poświetnem,  w Technikum Ekonomicznym.  Zapamiętała Józka Patkiewicza (obecnie prezes Oddziału TWK wre Wrocławiu), Zenka Sokoła…

Po maturze wróciła do domu do Piotrkowa Trubunalskiego i trochę na przekór ojcu znalazła pracę w Spółdzielni Inwalidów, do której miała niedaleko – kilka minut spacerkiem. Pracowała najpierw 5 lat w centrali telefonicznej na ranną zmianę. Nigdy nie chciała epatować swoim inwalidztwem, dlatego uzgodniła, że centrala będzie zamknięta, a ona po zdjęciu protezy niezwykle sprawnie nogą obsługiwała łącza wtykowe centralki. Potem jeszcze 13 lat przepracowała na specjalnym stanowisku do sprawdzania płytek podzespołów elektronicznych – spółdzielnia należąca do Tonsilu wykonywała podzespoły dla Warszawskich Zakładów Kasprzaka. Niestety z chwilą przemian gospodarczych po upadku Kasprzaka upadła również spółdzielnia. Wiesia przeszła na rentę inwalidzką. W tym czasie rozchorował się ciężko ojciec Wiesi i przez 8 lat wszelkie czynności pielęgnacyjne wykonywała Wiesia, gdyż mama jeszcze pracowała zawodowo (w ostatnich latach choroby ojciec był jak rośliną, bez żadnego kontaktu).

Starała się żyć  biorąc jak najwięcej. Poprzez spółdzielnię kupiła samochód (w 1982 roku sprzedawali samochody inwalidom ze sporą ulgą) i wraz z siostrzeńcem Tomkiem, czasami wraz z innymi załogami, wielokrotnie wojażowali po krajach „demoludów” : Węgry, Rumunia, Jugosławia, ZSRR…  Część kosztów udawało się zwrócić poprzez drobny handel, (wspomina, że był np. popyt na nasze perfumy „Być Może”), ale za to mogli zwiedzić kawał świata. Mieszkali na kwaterach u znajomych, potem gościli ich w Polsce.

W tym okresie widywaliśmy się częściej, gdyż wielokrotnie jeździliśmy z Eli rodzicami w ich rodzinne strony, zawsze zajeżdżając do Wiesi. Zadziwiała nas pracowitością i zaradnością, wystarczy obraz niewielkiej szklarni tuż za domem i hodowanie chryzantem na Wszystkich Świętych.  Pierwsze solidne głośniki z Tonsilu, – rarytas na rynku,  właśnie przywiozła nam z Piotrkowa  Wiesia z Tomkiem w ramach rewizyty w Warszawie.  Pamiętamy także kilkakrotny udział  Wiesi w zlotach Opty.

Gdy zapytałem o sprawy sercowe, to powiedziała, że miała kilka sympatii, ale gdy doszło do konieczności podjęcia poważnej decyzji – wyboru: wyjazd do Łodzi , czy pozostanie w dla niej zbudowanym przez rodziców domu, wybrała świadomie mieszkanie przy rodzicach, co chłopak potraktował jako nieprzeciętą pępowinę i zerwał kontakt.

Obecnie jest sama, tak oddana jej matka odeszła rok temu, po długiej chorobie, podczas której na Wiesię spadły obowiązki opieki. Ze smutkiem mówi, że pewnie za karę Bóg dał jej tak długie życie, gdyż oboje z rodzeństwa już nie żyją;  starsza  siostra Jadwiga – prawnik, zmarła mając 62 lata, a młodszy brat w wieku 53 lat zmarł po zawale serca. W wypadku zginął również tak oddany jej siostrzeniec  Tomek. Drugi z siostrzeńców –  Darek, ma swoją rodzinę, z którą Wiesia ma oczywiście dobry kontakt.

Wiesiu, jesteś dla nas przykładem życiowej rozwagi, hartu, uporu, godnego życia mimo trudności. Nigdy nie użalałaś się nad sobą, dawałaś świadectwo efektów świebodzińskiej szkoły życia.  Pamiętamy słowa Twojej mamy – „Wiesia daje mi sens życia, dodaje mi energii i siły w pokonywaniu wszelkich słabości.”

Magister Piszczyński stawiał Ciebie za wzór, pewnie spogląda z wyżyn życzliwie się uśmiechając.