Najpogodniejsza z Pogodynek – Jola Gonsiorek

Jolu, najpogodniejsza „Pogodynko”, będzie nam Ciebie brakowało.

Wspomnienia na podstawie e-maili.

 

Jolanta Maria Gonsiorek urodziła się w Świebodzinie w 1955 roku. Miała rodzeństwo – brata Waldka (obecnie mieszkającego z rodziną w USA) oraz siostrą Marylkę, która zginęła wraz ze swoim synkiem Jasiem w wypadku drogowym już ponad 10 lat temu.

Ze swojego pobytu pamiętam Jolę –  mówiliśmy Lalę, jak przychodziła do LORO do stołówki pracowniczej, czy czasami jak szła na poddasze do mieszkających tam pracowników oraz jak przychodziła do pracy, do pani Steni Gonsiorek na WF (dla niewtajemniczonych Blok Rehabilitacyjny). Pani Stenia do emerytury w 1990 roku pracowała jako terapeutka, ja pamiętam, że zawsze „na wodzie” – czyli przy masażach wodnych.

Z wieloma naszymi Koleżankami, pomijając okres wczesnego dzieciństwa, Jola była zaprzyjaźniona dużo wcześniej, np. Wanda Kwiatkowska podczas 13 letniego okresu pracy wychowawczej w LORO na Ort.I często spędzała Święta w gościnnym domu Państwa Gonsiorków. Marysia Dziubińska chodziła z Jolą do tej samej klasy LO im. Henryka Sienkiewicza w Świebodzinie.

Po maturze studiowała na UAM w Poznaniu na Wydziale Geografii i jako dyplomowany magister synoptyk ponad 30 lat przepracowała w Porcie Lotniczym Poznań – Ławica im. Henryka Wieniawskiego. Nigdy na stałe nie zamieszkała w Poznaniu, a nawet tak komasowała dyżury, by na kilka dni w tygodniu wracać do domu, do Świebodzina. Spotykaliśmy się z Jolą podczas naszych pobytów w Świebodzinie – związanych ze Zlotami Makuwygów, a częściej chyba od 2018 roku. Zainteresowana była naszymi losami – wychowanków LORO, wielu nas znała, interesowała się naszą społecznością zgromadzoną w Stowarzyszeniu „Grupie Opty”, którego była członkiem od 2018 roku. Pamiętam, jak wraz z już schorowaną Mamą  (pani Stefania zmarła w maju 2018 roku), uczestniczyła w Mszy intencyjnej w Kościele NMP Królowej Polski przy Parku Chopina 4, podczas 35 Zlotu „Grupy Opty” w 2010 roku.

Korespondencję e-mailową rozpoczęliśmy w przykrym czasie – odejścia Jej Mamy do Wieczności (zmarła 07.05.2018 roku). Ze spotkań i wymienionych e-maili widzę Jolę jako najpogodniejszą Pogodynkę jaką znałem, była zawsze uśmiechnięta i nigdy na nic się nie uskarżała, zawsze wyrażała się pozytywnie o innych, a maile pisała pięknym stylem.

Chcę przytoczyć tu szczególny mail, w którym Jola opisuje swoją Mamę i prezentuje opinię o wychowankach ośrodka oraz sensie i znaczeniu działalności naszej „Grupy Opty”.

… A propos Marii (red. Malankiewicz, wychowawczyni z Ort I.), to na pewno o mnie przesadziła, więc podziel to na dwa, czyli może połowa jest prawdziwa. Moi znajomi, którzy najwięcej o mnie wiedzą i najlepiej mnie znają są w Poznaniu. To moi Koledzy i Koleżanki z pracy. Również Wanda Cz. z domu Kwiatkowska. Dużo ludzi zna mnie z ulicy, z kościoła, ze sklepu…, u nas to rodzinne, że drugiego człowieka szanuje się, zawsze wita się go ciepło, zwłaszcza kiedy wyczuwa się, że ma problemy. Często zamienione parę słów rozjaśnia twarz, czy pobudza do zwierzeń, a to już coś dla drugiego człowieka. A, nie będę już filozofować. Powiem Ci tylko jeszcze, że my młode gąski mieliśmy szczęście urodzić się we wspaniałej rodzinie, gdzie nie było zawiści, zazdrości, obgadywania, była miłość wzajemna, wiara i oddanie drugiemu człowiekowi, co nawet jeśli wymagało poświęcenia, było radością, a nie obowiązkiem.

Wiesz, Twoje kondolencje przeczytałam przypadkiem, bo szukałam wiadomości o Pani dr Abłażej, bo wiem, że pod koniec maja w czasie uroczystości w Zielonej Górze została odznaczona pośmiertnie przez p. Prezydenta medalem za zasługi dla regionu, dokładnie nie znam tego tytułu. Jeszcze żyje Siostra Pani Doktor, Pani Kazia, ale nie miała siły przyjechać do Zielonej Góry, ma 92 tata i mieszka w Warszawie, przy ulicy Grzybowskiej. Może uda mi się do Niej zajechać? Dokulać ? No i przeczytałam na Waszej stronie o Mami.

Mami żyjąc tyle lat rzeczywiście przeszła wiele przemian, zdarzeń. 1920 rocznik. Papieski. Urodziła się w Niemczech, gdy Dziadkowie pojechali w odwiedziny do rodziny. Jednak, gdy Mami miała parę miesięcy podpisali oświadczenie, że nie chcą przyjąć obywatelstwa niemieckiego i wrócili do Polski, pod Rawicz. Kiedy Mami miała 17 – 18 lat, przeprowadzili się całą rodziną do Lubonia pod Poznaniem. Znajomy dał znać, że potrzebują pielęgniarki i tak znalazła pracę w klinice ortopedycznej. Mami była tytanem pracy, była też odpowiedzialna i profesjonalna jak na początkową pracę. Oddziałowa traktowała Mami jak zastępcę. W tych latach przedwojennych napracowała się w szpitalu, a później wytańczyła na potańcówkach. Wiadomo, że tamte potańcówki, dancingi, nie miały nic wspólnego z dzisiejszymi dyskotekami…, był przede wszystkim taniec, miła zabawa. W klinice poznała p. Lecha Wierusza, który w tym czasie był asystentem. Poznała też p. prof. Raszeję, który został zamordowany podczas operowania w Getcie Warszawskim. Pracując i mieszkając w klinice Mami przeżyła tam czas wolności, klęskę wrześniową i najazd Niemców, a później wyzwolenie Poznania i początkowe „rządy bolszewickie”. Wszystkim tym zmianom w Państwie Polskim towarzyszyły zmiany „rządów” w klinice, były one dramatyczne, z grabieżą i śmiercią włącznie. Mami w tym czasie „doskonaliła się” jako pielęgniarka. Po wojnie zakończyła naukę, pozdawała w Warszawie z pochwałami egzaminy i zdobyła dyplom pielęgniarki. Nakazem pracy wyjechała do Połczyna, a później do Zielonej Góry. Była w swojej pracy perfekcjonistką, miała wiedzę, niezwykłą intuicję i wzrok. – Lekarze, z którymi pracowała w Zielonej Górze mówili, że w prostszych przypadkach mogłaby zastąpić lekarza. Zawsze była skromna i prostolinijna. Dowiedziała się, że w Świebodzinie dyrektorem ośrodka jest dr Wierusz i potrzebują do pracy. Mami przyjechała w 1955 roku, a Pan Dyrektor powiedział, że takich jak Ona przyjąłby od razu z pięć. I tak Mami, już z Mężem, przyjechała do ośrodka. Tu dalej egzaminy, bo przekwalifikowała się na rehabilitantkę. Pracowała tu 35 lat, ogólnie 53. Była tytanem pracy, zarazem wojownikiem, nie poddawała się w trudnych chwilach, nigdy nie myślała o sobie, jak większość Mam. Martwiła się o rodzinę, gdy komuś się coś stało. Wiesz, gdy przeszła na emeryturę w 1990 roku, to jeszcze radykalne zmiany nie nastąpiły, zmieniali się dyrektorzy, natomiast wydawało się, że następuje stagnacja. Całą tą część zabytkową zamknięto i zaczęło się remontować, można powiedzieć, bez pomysłu. Wkrótce przyszły zmiany i one chyba uratowały ośrodek. Taki był trend w całej Polsce i ktokolwiek by przyjechał spoza Świebodzina, albo robiłby podobnie, albo by padł. Mami wspominała z radością i rozrzewnieniem oczywiście WF, współpracowników, dra Wierusza. Wspominała atmosferę na oddziale i pracę z pacjentami i dla pacjentów. Oczywiście ośrodek był Jej wielką radością. Z pracy przychodziła zmęczona, ale nigdy w złym humorze. Przez rok, czy dwa przygotowywała salę do niedzielnej mszy św. po Pani Marysi Przeklasie. Kiedy byłam w domu, pomagałam Jej w  tym. Mami mając charakter wojownika nigdy nie rozczulała się nad tym co było, przyszedł czas emerytury i mimo najlepszych wspomnień szła dalej. Skończyła pracę, a zmiany o których słyszała nie załamywały Jej. Było Jej smutno, że kończy się coś wspaniałego, ale tak naprawdę, to wspaniali byli ludzie, którzy powoli odchodzili z tego świata. Bolesne było to, że po ciężkich chorobach. Na Wf-ie  jak na razie to Pan Mysiak i Mami odeszli spokojnie. A i inni pracownicy – szkoły, z oddziałów, ciężko chorowali. Trudno było sobie wyobrazić np. Pana Piszczyńskiego tak chorego… . Z jednej strony chwalimy postęp, z drugiej kończy się coś. Myślę, że Ci, którzy teraz leczą się w ośrodku są szczęśliwi po części, że dostali się na zabieg. Oczywiście, wspaniale byłoby spotkać Pana Piszczyńskiego, Pana Wierusza i innych jak to w piosence Wysockiego:

„Co było nie wróci i szaty rozdzierać by próżno,

Cóż każda epoka ma własny porządek i ład,

A przecież mi żal, że w drzwiach nie pojawi się Puszkin,

Tak chętnie bym z nim, choć na kwadrans na koniak gdzieś wpadł…”

Asnyk z kolei mówił w swoim wierszu:

Daremne żale – próżny trud, bezsilne złorzeczenia,

Przeżytych kształtów żaden cud nie wróci do istnienia…”

Pomyśl na odwrót, jak dawni Pracownicy ośrodka, cieszyli się i cieszyliby się przyszłością swoich Pacjentów, Wychowanków. Jak dobrzy rodzice uczą swoje dzieci wszystkiego co znają, potrafią, tak i Wasi „towarzysze doli i niedoli” starali się przekazać Wam, swoim podopiecznym, wszystko co w Nich było najlepszego. Podziwiam Cię, że potrafiłeś popełnić te dwa tomy, pierwszego nie widziałam… ciekawe ilu przymiotów użyłeś by słowem opisać ludzi, sytuacje, przejścia,… nie doczytałam jeszcze,…. Tamte lata były niepowtarzalne, ale to co robicie po powrocie do Waszych domów, gdzie nie ma dra Wierusza, Pana Sobocińskiego i tego klosza może sympatii, przyjaźni, a nawet miłości.

Wasze spotkania, zloty, gromadzenie wspomnień, zdjęć, kroniki i wiele innych działań, to jest również niezwykłe, niepowtarzalne, nie z tego świata. Podejrzewam, że są ludzie którzy Wam zazdroszczą i teraźniejszości i przeszłości. Nie wiedzą tylko jednego, że pobyt w ośrodku był najczęściej okupiony osobistym dramatem, cierpieniem i fizycznym i duchowym. Można powiedzieć, że warunkiem udziału w tej tak niezapomnianej przeszłości, była legitymacja podstemplowana wielkim cierpieniem, wyrzeczeniami, cierpliwością i ciągle na nowo podejmowaną walką ze swoimi ograniczeniami, a nierzadko pewnie i z otoczeniem. Andrzejku, tak się rozpisałam, że nie zauważyłam, iż słowo wspaniali zrobiło się takie wielkie 🙂 ale chyba tak miało być. Nie wiem, czy wytrwasz do końca mojego pisania J. Kończąc, tamta epoka skończyła się, ale jak widać Wy piszecie ciąg dalszy, jedyny taki w Polsce, chyba Wasi „Nauczyciele” mogą być z Was dumni. Chyba nie przewidzieli tego! A Pan Piszczyński, co by teraz kręcił. Internet zalany filmami… Jednak takich jak On nikt nie nakręci, On miał Was, filmy byłyby niepowtarzalne, bo Wy byliście niepowtarzalni!!! Jeszcze tak wiele w mailu nie napisałam J  starzeję sięJ Pozdrawiam Was serdecznie – Elę i Ciebie

W innym mailu dodała inną uwagę:

… to tak jak Polska przed wiekami… to, że trwacie to zasługa i Was, i Ludzi z LORO, którzy tak głęboko zamieszkali w Waszych sercach. Wy wyzwoliliście w swoich Opiekunach to co było w Nich najlepsze i to wróciło do Was. Wspaniale, że trwacie, choć pewnie tylko Wy wiecie ile trzeba zabiegania i troski o to…

Zaprezentuję jeszcze wiersz, jaki nadesłała mi Jola w którymś z e-maili, będzie więc niejako akcentem zawodowym, taką wisienką na torcie. (Autor nie został podany.)

PROGNOZA POGODY.

Lat temu już wiele, dla naszej wygody,

Wymyślił ktoś mądry prognozę pogody.

Niezbędna to sprawa dla całej ludzkości,

Bo wpływ ma ogromny dla życia jakości.

Wiadomo, że każdy kto mądrym się mieni,

Chce wiedzieć, czy wkrótce pogoda się zmieni.

Czy śnieg będzie padać, czy znów się ochłodzi,

Czy może od jutra się znów wypogodzi.

Najprostszy z możliwych był sprawy początek,

(zapewne nie będzie to żaden wyjątek).

Potrzeba niezmiennie od wieków istniała,

Pogoda od kobiet jest bardziej niestała.

Najprościej jak można pogodę badano,

Bo metod naukowych w przeszłości nie znano.

Gdy nasi dziadowie prognozy szukali,

Najczęściej się o nią pytali górali.

Patrzyli więc w niebo ojcowie i dziady,

Zgadując czy zstąpią na ziemię opady.

Badając wciąż nieba błękity, czerwienie,

Wielkości opadów i nieba chmurzenie.

Odgadnąć pogodę, nie lada to sztuka,

Z pomocą więc przyszła ludzkości NAUKA.

Mozolą się ciągle naukowców zastępy,

By zrobić w prognozach znaczące postępy.

Kamieniem milowym był tutaj TERMOMETR,

Któremu wnet przyszedł z pomocą BAROMETR.

Zdawało się przodkom, że starczą te sprzęty,

Lecz lepsze wymyśla się wciąż instrumenty.

Latały więc później nad ludzi głowami,

Specjalne balony nazwane SONDAMI.

A w modzie obecnie są dziś SATELITY,

– Tak twierdzą dzisiejsze naukowe elity.

Technika najnowsza w ogóle jest super,

Gdyż dzisiaj pogodę zgaduje KOMPUTER.

Ten postęp nas dzisiaj kosztuje miliony.

Czy warte nakładów mądrości tej plony?

Dziś prognoz pogody jest wszędzie bez liku.

Są w radiu, w gazetach i w każdym dzienniku.

Jedynie ten problem nam ciągle zawadza:

Pogoda z prognozą się często nie zgadza.

Więc mimo, że ludzkość wciąż kroczy z postępem,

I pragnie panować nad morza odmętem,

Nad ziemią i niebem, nad deszczem i burzą,

Do dziś niewiadomych w temacie jest dużo.

Więc jeśli nieśmiało, tak sobie, przez grzeczność,

Spytamy fachowców o prognoz skuteczność,

Odpowiedź jest prosta: czy słońce czy mrozy,

Najczęściej się takie sprawdzają prognozy:

– Że styczeń w tym roku powinien być chłodny,

– Że luty do stycznia być może podobny,

– Że w marcu jak w garncu, a kwiecień to plecień,

Jak w starym przysłowiu (zapewne to wiecie),

– Że w maju powinno być raczej majowo,

– A w czerwcu być może czerwcowo,

– Że w lipcu i sierpniu się jeździ na wczasy,

Dla starych i młodych najlepsze to czasy,

–  We wrześniu wrzosami zapełnią się lasy.

A przy tym do szkoły znów pójdą bobasy,

–  Jesienny październik – być może słoneczny,

–  Dość zimny listopad,

–  A grudzień  – świąteczny.

Więc w związku z powyższym powstają pytania,

Czy sens jakiś mają naukowe badania?

Ta stara metoda się lepiej opłaca,

Pogodę najpewniej przepowie nam… BACA!

Post scriptum:

Zapewne pomyślisz, czytelniku drogi,

Że bardzo mój osąd nauki jest srogi,

Ja jednak zapewniam tu wszystkich odważnie,

Że wiersz ten pisałem … nie całkiem

Poważnie…