M O J A S Z K O Ł A.
Styczniowa środa, lekcja języka polskiego w klasie siódmej. Przede mną szereg pochylonych głów nad wypracowaniem klasowym. Nie wiem dlaczego w tej chwili wróciłam myślą wstecz do tych czasów, kiedy tak samo jak i ci siedzący przede mną wychowankowie byłam uczennicą tej szkoły. Dziwne to uczucie, ale zarazem jakie bliskie, ciepłe. Bo przecież w każdej z tych klas przebywałam, uczyłam się, odnosiłam sukcesy jak i ponosiłam klęski.
Przyjechałam tutaj w 1949 roku jako uczennica klasy drugiej, wyjechałam jako absolwentka szkoły podstawowej. Jakiż to szmat czasu. Ileż pięknych chwil. Tu przecież poznałam tajniki wiedzy, tu powróciłam jako nauczycielka, by przekazywać je innym.
Wspomnienie przeszłości tym mocniej każe mi kochać teraźniejszość. O przeszłości przypominają mi wciąż swoją obecnością moi dawni nauczyciele, którzy są moimi kolegami w pracy. Niektórzy już odeszli z naszej szkoły. Lecz i oni nadal żyją w mej pamięci.
Naukę poprawnego pisania i płynnego czytania opanowałam nadzwyczaj szybko będąc uczennicą klasy drugiej u Stanisławy Świderskiej. Wspaniały to był pedagog. Potrafił zjednać sobie nasze małe serca, wytworzyć taką atmosferę w klasie byśmy nie tęskniły do swoich rodzin.
Najwspanialszym jednak sukcesem było to, że znaczna większość nas już w klasie czwartej ” nie potrafiła błędnie pisać”.
W klasie czwartej przejęła nas młoda nowa nauczycielka p. Władysława Kozyra. Pamiętam, że wszyscy cieszyliśmy się z tego, że uczy nas taka ładna pani. W klasach starszych uczyła nas historii. Po dziś dzień interesuję się tym przedmiotem, lubię go. Sądzę, że to zainteresowanie powstało w wyniku ciekawych lekcji przeprowadzonych przez tą panią. Mimo, iż minęło już tyle lat nie mogę zapomnieć lekcji historii w czwartej klasie, kiedy to zamiast powiedzieć „ludzie pierwotni” wyraziłam się „człowieki”. Poczułam się wtedy ogromnie zawstydzona. Pani podeszła do mnie, pogłaskała i stwierdziła, że przecież każdy może się pomylić. Ten gest zapamiętałam bo w tym czasie pragnęłam takiej serdeczności.
Wszyscy uczniowie całej szkoły byli zawsze zgodni co do tego, że biologia to przedmiot, który doskonale opanowuje się na lekcji. Tak było naprawdę. Pani kierowniczka szkoły Albina Konoplicka, wielki miłośnik przyrody, potrafiła przelać swą miłość, swą wiedzę w sposób zajmujący i ciekawy. Nie było lekcji, na której nie znalazłaby się pomoc naukowa.
Ciągle pamiętała o tym, że znajdujemy się w zakładzie zamkniętym i w związku z tym szalenie ubogi jest nasz kontakt z przyroda. Szkoła „tonęła” w kwiatach, dzięki trosce pani kierowniczki.
Wszelkie nasze wyjazdy do Przełaz czy Wilkowa były potwierdzeniem Jej słów, iż „przyroda jest otwartą księgą”, z której najwięcej czerpiemy wiedzy. Kiedy po zdobyciu zawodu nauczycielskiego powróciłam do mej szkoły, zaczęłam pracować pod kierownictwem pani Albiny Konoplickiej. Moje zaskoczenie było ogromne, kiedy stwierdziła, że pani kierowniczka to nie tylko dobra pani / którą pamiętam z lat dzieciństwa/, ale przede wszystkim bardzo wymagający, surowy kierownik szkoły. Trudne to były dla mnie lata ale w rezultacie uwieńczone sukcesem. Jakiż to sukces?
Największy i chyba najbardziej upragniony w moim życiu – być dobrym pedagogiem. Dzięki postawie byłej kierowniczki i sposobie Jej kierowania pracą szczególnie młodych nauczycieli, zdobyłam to, co było celem mego życia. Obecnie, po odejściu pani Konoplickiej na emeryturę, kierownikiem szkoły jest mgr Ryszard Anyszko, człowiek młody i pełen energii. I to jest chyba zrządzeniem losu, że kieruje mą pracą mądry i doświadczony pedagog.
Uczę języka polskiego w klasach starszych szkoły podstawowej i często / najczęściej przy opracowaniu „Pana Tadeusza” i „Placówki” / kiedy pracuję z dziećmi z wdzięcznością wspominam panią Jadwigę Borkowską, moją kochaną panią filolog. Właśnie jej lekcje, lekcje języka polskiego były dla mnie czymś bardzo oczekiwanym. Przedmiot ten pokochałam dzięki sposobie prowadzenia przez nią lekcji. Co to były za lekcje! i mimo, że siedząc w pierwszej ławce z koleżanką Marysią H. „trochę dokazywałyśmy”, to jednak moją prawdziwą , pierwszą miłością były lekcje języka polskiego. Pamiętam, że z Marysią zawsze nazywaliśmy ją „Jadziunią” jak nazywa się tylko osobę bardzo bliską i drogą. Ona też doprowadziła nas do końca , przygotowała do egzaminów wstępnych do szkół średnich i wraz z nami opuściła mury zakładu. Jaka szkoda!
Mimo, że pan Jan Sobociński nie był naszym wychowawcą klasowym, to jednak mówiliśmy na Niego „nasz pan”. „Nasz pan” uczył matematyki, języka rosyjskiego, lecz ja zapamiętałam go jako pana od chóru czy lekcji śpiewu. Nie sądzę, by ktoś inny potrafił wzbudzić w nas tyle patriotyzmu, tyle dobrych, szlachetnych uczuć jak właśnie On. Staraliśmy się / szczególnie dziewczęta / śpiewać jak najładniej po to, by uśmiechnął się do nas, po to by usłyszeć harmonie naszych głosów z grą Jego skrzypiec. Pieśni, których uczył nas pamiętam po dziś dzień, co jest dowodem tego, że są piękne. Są piękne, bo uczyły nas miłości do Ojczyzny.
Będąc uczennicą należałam do harcerstwa, które dodawało nam pewności siebie, czuliśmy się wtedy bardzo potrzebni. Byliśmy gospodarzami szkoły. Szczególnie dobrze pamiętam ten okres, kiedy opiekunką naszą była pani Stefania Łuczak, która nauczyła mnie szczególnie jednego: być wesołą mimo trosk. O tym staram się pamiętać do dziś. O tym pamiętałam przede wszystkim w czasie bardzo trudnego dla mnie okresu w czasie nauki w Liceum Pedagogicznym.
Pracując w swojej szkole staram się być właśnie wesołą, uśmiechniętą. Wiem, że dzieci tego pragną, bo i ja chciałam widzieć kiedyś koło siebie dużo uśmiechu. Lubię rozmawiać z nimi o ich sprawach, o ich bliskich, bo one tego również chcą.
W szkole prowadzę bibliotekę, w której praca daje mi dużo zadowolenia. I tu będąc dzieckiem pracowałam, pomagałam pani Barbarze Banaszak, która zapoznawała mnie z urokami pracy w bibliotece. Lubiłam te wszystkie godziny spędzone wśród książek. Często napotykam obecnie na książki zawierające inscenizację, w której ołówkiem zaznaczony jest przydział poszczególnych ról. Jakże często znajduję zapisane swoje nazwisko. Kółko teatralne prowadziła pani kierowniczka, która wiele godzin poświęcała na przygotowanie z nami przedstawienia. Było ich bardzo dużo. Szczególnie miłe były te, które wystawialiśmy tradycyjnie w dniu imienin dyrektora zakładu dra Lecha Wierusza. To były bardzo wzruszające sceny. W ogóle każde nasze spotkanie z panem dyrektorem było szalenie miłe, chciałyśmy dobrym swym zachowaniem, dobrymi postępami w nauce wyrazić swą wdzięczność. Wszyscy kochali Go jak ojca.
Nie sposób jest w tych krótkich wspomnieniach powiedzieć o wszystkim i wszystkich. Sądzę jednak, że muszę nadmienić, iż szkoła oprócz przekazanej nam wiedzy starała się też nauczyć nas tego, co każde dziecko zdobywa w szczególności od swych rodziców / obecna zreformowana szkoła uczy tego /. Byliśmy rozłączeni na długie lata z domem. Stąd chłopców „majsterkowania”, a nas dziewczęta kroju, szycia itp. nauczyła szkoła. Często więc wykonując szereg prac w swym własnym domu wybiegam myślą pełną wdzięczności ku tamtym niezapomnianym chwilom, kiedy siedziałyśmy koło S. Teresy Reformat uczącej nas wyszywania, robótek na drutach, czy szydełku. W trakcie tych zajęć toczyły się bardzo poważne rozmowy, które dawały nam dużo bo pomagały zrozumieć wiele nurtujących nas spraw.
To właśnie w czasie tych rozmów Siostra Teresa poradziła mi, by wybrać zawód nauczyciela.
Zawsze dziwiliśmy się, gdyż ta sama nauczycielka na lekcji geografii w niczym nie przypominała uczącej nas prac ręcznych. Na geografii bałyśmy się Jej, gdyż była bardzo wymagająca, surowa, natomiast na zajęciach praktycznych przystępna i jak mówiłyśmy miała ” złote serce”.
Niestety wszystko to, co było nam tak bliskie i drogie minęło, zwykła kolej rzeczy. Każde z nas ze łzą w oku wyjeżdżało stąd, nie wiedząc czy kiedykolwiek tu powróci. Ja wiedziałam, że tak, że muszę tu wrócić. Obecnie wielu z nas powróciło ponownie do Sanatorium, co świadczy o wielkim przywiązaniu do tego zakładu, który potrafił zastąpić nam dom rodzinny.
Koleżanka Marysia, z którą siedziałyśmy kiedyś w jednej ławce, pracuje tu również. Mamy więc często okazje wracać wspomnieniami do przeszłości. Różne uczucia targają wtedy nami. Bo przecież oprócz tych przyjemnych wspomnień były również i chwile przykre, smutne, ale one są nikłe na tle miłych przeżyć, Wspomnienia moje są chaotyczne, gdyż trudno jest wyrazić słowami to, co tkwi głęboko w sercu i pamięci.
Ukazałam swoich nauczycieli takich, jakimi wydawali mi się, kiedy byłam dzieckiem. Sądzę, że tacy powinni pozostać w moich wspomnieniach. To każe nadal mi ich kochać i szanować. Wielu z nich staram się nadal naśladować. Są bowiem dla mnie wzorem dobrego pedagoga, który oprócz rzeczowej wiedzy winien posiadać również / może i przede wszystkim / dobre serce, wyrozumiałość dla dzieci. Bo przecież niejedno z nich być może nie zazna juz nigdy tyle ciepła i dobroci, co dał nam pobyt w Sanatorium.
Często spoglądając na mych obecnych uczniów, marzę by i oni zachowali mnie w pamięci jako nauczyciela, który dał im dużo.
Czy zachowają?