artykuł

W rocznicę urodzin dr Lecha Wierusza pragniemy przybliżyć jego sylwetkę w oparciu o artykuł Gustawa Łapszyńskiego i Zenona Piszczyńskiego pt.: „Pamięć o Doktorze”.

     Na miesiąc przed śmiercią pojawili się w Jego mieszkaniu dwaj egzotyczni goście. Byli to profesor Li-N-Ku z Instytutu Ortopedii i Traumatologii w Phenianie oraz jego asystent. Ciężko chory Doktor z utraconym wzrokiem nie był w stanie rozpoznać w sędziwym Koreańczyku dawnego przyjaciela z okresu swojej pracy w Hamhynie. Od tamtej pory minęło 31 lat. Oczami swojej żony, Zuzanny, zobaczył go pochylonego nad swoim łóżkiem. Upływający czas bywa bezwzględny dla kondycji człowieka. Porównanie sił witalnych dwóch przyjaciół wypadło na niekorzyść Doktora. Młodszy o rok profesor Li był wciąż czynny zawodowo i podróżował po Europie w celach naukowych. Przywiózł wyciąg herbaciany z korzenia żeń – szeń. Doktor wzruszył się tym dowodem pamięci, przyobiecał przyjacielowi wypijać codziennie herbatę żeńszeniową i powrócić do zdrowia. Wiara azjaty w cudowną moc leku może poprawić samopoczucie chorego. Doktor z ożywieniem słuchał koreańskiej opowieści profesora. Przypomniał sobie niektóre szczegóły z pobytu w tym kraju.

Przebywał w Korei w latach 1955/56 jako konsultant III Kliniki Chirurgicznej w Hamhynie. Kraj był wówczas w trudnym okresie odbudowy zniszczeń po wojnie z Amerykanami. Polski lekarz ratował Koreańczyków z wojennego kalectwa. Właśnie tam, w tym odległym kraju, dwie wrodzone cechy Doktora, pracowitość i cierpliwość, zjednały Mu dozgonnych przyjaciół. Wyjechał stamtąd pozostawiając po sobie trwałą pamięć w ludziach.

Okres koreański był w życiu Doktora jednak tylko dwuletnim epizodem. Tak jak wszystkie Jego liczne podróże po świecie. Wyjeżdżał i przyjeżdżał.; Był przekroczeniem progu, jak sam mawiał. Od 1951 roku zaczął się w Jego życiu najdłuższy epizod świebodziński, który trwał do końca Jego dni. Przyjechał do ówczesnego Zakładu Leczniczo – Wychowawczego dla Dzieci Kalekich w Świebodzinie na zastępstwo po chorym dr Leśkiewiczu. Pozostał. Jako uczeń profesora Wiktora Degi mógł w Poznaniu zrobić karierę. Zdecydował się mieszkać w prowincjonalnym mieście i dyrektorować małemu Zakładowi bez renomy, urządzeń medycznych, wyszkolonej kadry. W krótkim stosunkowo okresie czasu zmodernizował oddziały lecznicze, przygotował blok operacyjny do wykonania pierwszej operacji, urządził gabinet hydroterapeutyczny. Nie oszczędzał się, choć już wówczas astma płuc dawała się Mu we znaki. Pamiętaja Go współpracownicy jak wraz ze wszystkimi wywoził gruz na taczkach z remontowanych gabinetów, jak w przyzakładowym klubie oczyszczał z tynku ceglane sklepienie łukowe. Uczył wszystkich pracowitości i cierpliwości, bo to miał zakodowane w sobie od najmłodszych lat. Te dwie zalety pomogły Mu w Korei i pozwoliły na osiągnięcie sukcesu w Świebodzinie.

Jest pamięć w ludziach o Doktorze bardzo różnorodna. Jedni przypominają sobie dokonania wielkie, pomnikowe, inni jakieś błahe szczegóły. Życie człowieka składa się z detali. Rozmawiamy o nich, wspominamy wydarzenia, które nie zostały i być może , nie zostaną nigdy zapisane w annałach dla potomnych. Pozostaną osobistymi wspomnieniami o Doktorze. Wyjęte są z naszej pamięci jak poszczególne sekwencje z biograficznego filmu. Ktoś opowiada o przyzwyczajeniach Doktora do bardzo mocnej herbaty. Ktoś inny mówi o pewnej kobiecie, która przyniosła Doktorowi dwie wytłaczanki kurzych jaj jako dowód wdzięczności za wyleczenie dziecka. Doktor taszcząc owe jajka przed sobą wszedł do pokoju pielęgniarek, pytając o aktualna cenę, bowiem postanowił zapłacić kobiecie za towar. Ktoś jeszcze inny wspomina muzyczne predyspozycje Doktora. Otóż z okazji przeróżnych zjazdów ortopedów w czasie przerw między obradami Doktor lubił popisać się grą na pianinie. W „żelaznym” repertuarze była „La comparsita”. Tak więc odbrązawiamy postać Doktora, wspominamy Jego zwyczajne ludzkie wady, oryginalne przyzwyczajenia. Dzięki temu staje się jakby bliższy wszystkim.

Taka jest właśnie pamięć tych, wśród których żył i pracował.

Odskocznią od trudnych bez wątpienia spraw medycznych była na pewno społeczna działalność kulturalna Doktora. Prezesował prze wiele lat Towarzystwu Przyjaciół Ziemi Świebodzińskiej, później udzielał się w PRON-ie. Dzięki Niemu Towarzystwo dokonało trwałych przeobrażeń kulturowych w mieście. Powstał żywy ruch regionalny na bazie istniejących już tu tradycji amatorskiej twórczości. Ba , Doktor był także twórcą. Z powodzeniem kręcił filmy w amatorskim klubie „Lubusz”. Był społeczną instytucją działań kulturalnych, mecenasem i autorytetem świebodzińskich społeczników. Nagradzany bywał wielokrotnie za swoją działalność. M. in. w 1971 roku Lubuską Nagrodą Kulturalną oraz w 1981 roku Nagrodą za szczególne zasługi w rozwoju kultury i nauki na Środkowym Nadodrzu. Posiadał także odznakę Zasłużonego Działacza Kultury i plakietkę Winiarki otrzymaną od redakcji „Nadodrza”.

Najbardziej jednak ważkie dowody uznania otrzymał za prace w zakresie medycyny. Opracowane przez niego instrumentaria leczenia operacyjnego skoliozy zdumiewały cały świat lekarski. Maleńki Świebodzin stał się istną metropolią światowej chirurgii ortopedycznej. W wydanym przez Interpress informatorze „Kto jest kto w polskiej medycynie” zawarta jest długa lista odznaczeń. Przypomnijmy tylko niektóre: Order Budowniczych Polski Ludowej, Krzyż Oficerski i Kawalerski, Złoty Krzyż Zasługi, Medal 10-lecia, 30-lecia i 40-lecia Polski Ludowej, Medal Komisji Edukacji Narodowej, Sztandar Państwowy III klasy przyznany przez Koreańską Republikę Ludowo Demokratyczną. Wielka szkoda, że w tej doborowej kolekcji nagród i odznaczeń zabrakło Orderu Uśmiechu przyznawanego przez dzieci. Zasłużył sobie przecież jako lekarz i wychowawca.

Wspomnienie postaci Doktora w zestawieniu z dziećmi nabiera szczególnego wymiaru. Dla nich poświęcił swoje umiejętności i siły. Przez świebodziński Zakład przewinęło się wiele kalekich dzieci. Po Heine-Medina, po wypadkach, z wrodzonymi wadami kończyn, ze skoliozą. Wykonał tysiące zabiegów operacyjnych. Ilu zoperowanym dzieciom przywrócił uśmiech na twarzy? Ilu wróciło do normalnego życia? Mieszkają gdzieś w Polsce. Raz na jakiś czas zjeżdżają się do Świebodzina, żeby spotkać się ze swoimi kolegami i lekarzami. Za każdym razem wita ich uśmiechnięta i życzliwa twarz Doktora. Jeden z nich, obecnie inżynier z Warszawy, wygłosił przejmujące przemówienie nad trumną Doktora. Słowa są zbyt mało pojemne, by zawrzeć w nich wielką wdzięczność i wielki żal po odchodzącym Lekarzu. Pozostaje pusta przestrzeń po Człowieku, którą zapełnić się nie da. Tak mówił były pacjent Doktora.

Miał 70 lat, kiedy dosięgła Go ciężka choroba. Przedtem dokuczały Mu dolegliwości astmatyczne. Utracił wzrok, możliwość ruchu. Leżał i słuchał muzyki. Przesłuchiwał wielokrotnie swój ulubiony 21 koncert C-Dur Mozarta. Żona Zuzanna czytała ulubione książki. Odwiedzali Go byli współpracownicy. Przynosili kwiaty, które zawsze lubił. Pytał o sprawy zawodowe i o ludzi. Chciał żyć życiem Zakładu. Zmarł 18 grudnia 1987 roku.

opracowanie: A.Medyński