Janka Ochojska Laudacja Nagroda fund. Kyoto im A. Wajdy
JANKI OCHOJSKIEJ POWRÓT Z GWIAZD
„Często powraca do mnie motyw unieruchomienia, niemożności poruszenia ani ręką ani nogą” – mówi Janka wspominając długie miesiące spędzone w dzieciństwie w respiratorze Drinkera zwanym „żelaznym płucem”, w gipsowych gorsetach, w wymuszonym bezruchu po kolejnych operacjach. Jak to się stało, że ta dziewczynka przykuta do łóżka szpitalnego i do wózka inwalidzkiego przeszła tak niesamowity kawał drogi? W jaki sposób stała się liderką prowadzącą zgrane zastępy pomocy humanitarnej do trudno dostępnych, bliższych i najodleglejszych miejsc na ziemi dotkniętych katastrofami naturalnymi i licznymi nieszczęściami, które – jak wojny i czystki etniczne – pochodzą z ręki i woli ludzi?
Polska Akcja Humanitarna, dzieło życia Janki, objęła pomocą blisko 10 milionów osób w 44 krajach. 10 milionów! Niejeden z nas na Sądzie Ostatecznym będzie z dumą eksponował swoje dobre uczynki – posłałem komuś paczkę… Oddałem stare ciuchy do schroniska dla bezdomnych… zawiozłem resztki z biesiady do banku żywności – Panie Boże… przecież pomogłem kilku osobom! Wśród 10 milionów, które przyprowadzi na Sąd Janka, będą Bośniacy i inne ofiary wojny bałkańskiej – z różnych stron. Także Serbowie! Będą tam Czeczeni, Afgańczycy, ofiary konfliktów w Darfurze, Sudanie, w Syrii i w Ukrainie, będą Palestyńczycy – ale także Żydzi i Libańczycy, którzy stracili wszystko znalazłszy się w obszarze działań zbrojnych. Przyjdą z Janką Irańczycy, Haitańczycy i Nepalczycy dotknięci straszliwymi trzęsieniami ziemi, Irakijczycy prześladowani przez tzw. Państwo Islamskie, ocaleni mieszkańcy ogarniętej suszą Somalii i Kenii, Indonezyjczycy i Filipińczycy, którym Janka dała domy i szkoły w miejsce tych zrujnowanych przez tsunami i huragan. Staną także za Janką Polacy: pielgrzymi z Kazachstanu, repatrianci, ofiary pamiętnej powodzi 97-go roku, rzesza dzieci dożywionych w ramach akcji „Pajacyk”. Staną za nią bieżeńcy z różnych miejsc na ziemi, którzy dzięki Centrum Pomocy Uchodźcom PAH-u znaleźli w Polsce trwałą przystań.
Jankę w młodości pociągały gwiazdy. Nieogarniona przestrzeń kosmosu, jego struktury i dynamika opisywane językiem matematyki, bliskim i dobrze znanym jej ścisłemu umysłowi. „Wiekuista cisza tych nieskończonych przestrzeni” nie przerażała jej. Zrozumieć i wyjaśnić któreś z niezliczonych tajemnic wszechświata było ambicją i marzeniem Janki. Można było sądzić, że jej udziałem będzie taki naukowy eskapizm, do jakiego miała zarówno dobre powody jak i zdolności – ucieczka od dotkliwości życia w dziedzinę pasji, w której liczy się tylko siła intelektu i wyobraźni oraz pracowitość, a tych nigdy jej nie brakowało.
Na przeszkodzie takiemu rozwojowi wydarzeń stanęła jednak inna pasja Janki, która kazała jej porzucić PAN i karierę astronoma. „ Posiadam niewątpliwie jeden talent – mówi w rozmowie z Ignacym Dutkiewiczem. – (…) Otóż uwielbiam poznawać ludzi i potrafię łączyć ich ze sobą. Umiem znajdywać osoby wyznające podobne ideały i zapalać je do wspólnego działania, do robienia rzeczy, które wydają się niemożliwe.” Janka miała zarówno pasję do ludzi jak i szczęście do nich, co nieraz podkreśla. Spotykała niezwykłe postacie na swojej drodze. Ale szczęściu trzeba umieć pomóc – a Janka potrafiła i dzięki temu jej spotkania tak obficie owocowały. Najpierw towarzyszył jej doktor Lech Wierusz ze świebodzińskiego sanatorium, który pomógł jej pogodzić się z niepełnosprawnością, więcej: traktować ją jako swego rodzaju wyróżnienie. Profesor Jan Sobociński odkrył jej talent do nauk ścisłych. Dzięki starszym i młodszym przyjaciołom – Magdalenie i Bożenie Dokurno, Janowi Młynarczykowi, Janinie Maj i wielu innym – przezwyciężyła swoją samotność i nawiązała trwałe przyjaźnie. Środowisko duszpasterstwa akademickiego ukształtowało ją duchowo. Wybitny jezuita, o. Władysław Wołoszyn, pomógł Jance odnaleźć wiarę – nie sentymentalną wiarę uczuć, ale tę opartą na przekonaniach. On też skierował ją na ścieżkę, na której później uświadomiła sobie swoje właściwe powołanie i zadania. Środowisko Solidarności, legalnej i podziemnej dało jej poczucie sensu działania. Przyjaciele francuscy: doktor Charles Picault, jeszcze nie znając Janki! – uzyskał fundusze na jej przełomową operację od francuskiego rządu; Alain Michel, twórca Amitié Pologne a potem Fundacji EquiLibre, wprowadził ją w krąg osób, z którymi Janka rozpoczęła swoją odyseję pomocy humanitarnej.
Janka jest jednak osobą, której najbliższym i nieodstępnym towarzyszem życiowym jest ból i cierpienie. Sądzę, że większości spośród nas trudno wyobrazić sobie doznania związane z czterdziestoma, nieraz bardzo skomplikowanymi operacjami, miesiącami unieruchomienia, rehabilitacji, powracaniem do sił i ponowną ich utratą. Ból, jak twierdzi Platon w Filebie, jest zawsze doznaniem rzeczywistym i w tym sensie jest zawsze prawdziwy w przeciwieństwie do świadectwa innych naszych zmysłów albo do naszych mniemań o świecie, o dobru czy sprawiedliwości, które bywają zwodnicze. Nieżyjący już wybitny filozof Wojciech Chudy, często obecny na łamach Znaku, osoba w naszym kontekście bardzo wiarygodna i kompetentna, bowiem w zakresie niepełnosprawności porównywalna ze Stephenem Hawkingiem, pisał: „Horyzont przygodności, w którym żyją ludzie niepełnosprawni, jest ich codziennością. (…) Cierpienie, bezradność, zagrożenie życia, lęk, zależność od innych – to dane ich codziennej kondycji świadomościowej. Fenomenologicznie rzecz biorąc, osobom niepełnosprawnym jest zadany, jako stała struktura świadomościowa, horyzont przygodności, w którym szczególnie silną znaczeniowo rolę odgrywa przygodność egzystencjalna”. A dalej: „znane z teorii psychologicznych prawa kompensacji i sublimacji stanowią o nowych i nieoczekiwanych źródłach energii życiowej u osób niepełnosprawnych. Ludzie ci są w stanie niejednokrotnie przekroczyć ograniczenia stwarzane przez ułomność i przy owym wyraźnym motywie przezwyciężania stwarzać nowe ogólnoludzkie czy osobiste wartości. (…)Niepełnosprawność staje się w przypadkach tego typu przyczyną swoistego dodatkowego dobra. (…) Powstaje wtedy – jak to określił Teilhard de Chardin – „naddatek ducha zrodzony przez uszkodzenie ciała”.
Muszę powiedzieć, że Nietzscheański aforyzm, który urósł do rangi obiegowej „mądrości” – wedle którego „co nas nie zabije, to nas wzmocni” zawsze budził we mnie głęboki opór. Na ogół życie mu zaprzecza, a ludzie, przytłoczeni nieszczęściami i przeciwnościami, które ich nie zabijają, lecz które ich przerastają i zatruwają, stopniowo obumierają, jak drzewo, którego korzenie zalano asfaltem. Czy jednak Janka nie jest żywym dowodem na rację Fryderyka Nietzschego? Powiedziała przecież w rozmowie z Wojtkiem Bonowiczem: „…to, co mogę zrobić, to zmniejszyć obszar cierpienia(…)zobaczyłam, że cierpienie może wytwarzać dobro, że przyjmując je i jednocześnie je przezwyciężając (podkr. moje) człowiek może dawać dobre rzeczy innym(…) kiedy cierpienie trafia we właściwe miejsce, na właściwych ludzi, wydobywa z nich to, co w nich najlepsze i czym mogą obdarować innych”. „Życie to dar. A kalectwo jest jego częścią” – mówi w innym miejscu. Co za wspaniała dialektyka! Przyjmując i jednocześnie przezwyciężając cierpienie! Bo przecież „ Zaakceptowanie własnej niepełnosprawności to była walka. Do miejsca, w którym jestem, szłam długo i nie była to droga usłana różami”. Janka stwierdza to samo, co Stanisław Brzozowski w swoim Pamiętniku, którego słowa, nawiasem mówiąc, stały się jednym z drogowskazów życiowych dla Józefa Czapskiego: „Nie stoicka nietykalność, ale przezwyciężenie ran odczutych”. Trzeba odczuć ranę i ją przezwyciężyć. Janka przezwycięża swoimi słowami – a zarazem całym swoim życiem – nie tylko własne rany, własny ból, ale zarazem unicestwia nietzscheańską filozofię mocy z jednej strony a z drugiej – stoicką apateję czy ataraksję. Przezwycięża je w kierunku najczyściej, najbardziej krystalicznie chrześcijańskim. I otwiera perspektywę szczęścia, bowiem „szczęście – tak jak ja je rozumiem – nie polega na usunięciu bólu, choroby, niepełnosprawności czy innych problemów. Ale raczej na przyjęciu, że one dokądś mnie prowadzą. A dokładniej – że otwierają mnie na innych – mówi Janka. – Czyli szczęście to cierpienie przezwyciężone nadzieją? – pada pytanie Wojtka Bonowicza. I Janka odpowiada: Można tak powiedzieć. Choć nie samą nadzieją, ale również – działaniem.”
A więc na koniec trzeba jeszcze powiedzieć kilka słów o takim działaniu, jakie wyłania się z relacji Janki. Przede wszystkim działania humanitarne, żeby być skuteczne i nie marnotrawić ludzkiego zaangażowania i innych zasobów, muszą być drobiazgowo planowane, prowadzone konsekwentnie i długofalowo (stąd też stałe misje ustanawiane przez PAH w wielu krajach), profesjonalnie – choć z cennym udziałem wolontariuszy. Pomoc humanitarna jest obszerną gałęzią wiedzy praktycznej. Trzeba się strzec sentymentalizmu. Nie oczekiwać wdzięczności – choć przyjmować ją z otwartym sercem, gdy się pojawia. Nie zawsze przyjaźnić się z odbiorcami: to bywa przeszkodą! Ale trzeba ich lubić i w ogóle lubić ludzi. Właściwa, mądra pomoc daje to, czego odbiorcy naprawdę potrzebują, ale czyni to w sposób, który nie tylko nie uwłacza ich godności, lecz przeciwnie: chroni ją i umacnia. I – co idzie w parze – przywraca nadzieję, bez której żyć niepodobna. Dawanie jałmużny przynosi więcej szkody niż pożytku. Dlatego adresaci pomocy, jeśli się da, winni być aktywnymi partnerami i uczestnikami prac – przy budowie studzien czy zbiorników wodnych, których PAH stworzyła około tysiąca, przy wznoszeniu domów i szkół. Takie partnerstwo pozwala odtwarzać więzi zniszczone w społecznościach przeoranych wojną lub katastrofą. Trzeba docierać bezpośrednio do potrzebujących i koncentrować się na sprawach podstawowych, takich jak woda, elementarna higiena, dach nad głową i edukacja. PAH zbudowała ok. 60 szkół w różnych częściach globu. Janka kładzie wielki nacisk na edukację – kształcenie w obozach dla uchodźców czy domach sierot wojennych – ale także na edukację ad intra, w Polsce, na takie prowadzenie zbiórek społecznych w kraju, by przyczyniały się one do wzrostu świadomości o ludzkich biedach. To wszystko jest firmową pieczęcią PAH.
Pomoc humanitarna wiąże się z rozstrzyganiem wielu dylematów o charakterze politycznym, jakie stwarza m.in. wymóg bezstronności, wymóg hermetycznego oddzielenia pomocy od obrony innych praw człowieka, stosunek – a raczej dystans – do sił stabilizacyjnych działających na terenie danego konfliktu, konieczność negocjacji z lokalną często straszliwie skorumpowaną biurokracją. Trzeba dokonywać szybko trudne wybory i podejmować stanowcze decyzje. Jance się to udawało. Z niewielkimi wyjątkami – osiągała wyznaczone sobie cele. Dlatego nie wątpię, że osiągnie te cele i teraz, w Parlamencie Europejskim, w którym, jak pisze: ”pragnę skupić się na czterech sprawach: skutecznej pomocy humanitarnej w Polsce i poza naszymi granicami, reprezentowaniu osób z niepełnosprawnością, pracy na rzecz organizacji pozarządowych, i walce z zanieczyszczeniem środowiska(…) Chcę też przywrócić właściwe znaczenie słowu “polityka”. Wierzę, że polityka może być prowadzona w sposób etyczny, a jej nadrzędnym celem powinno być tworzenie wspólnego dobra.”
Janko, niechby ta nagroda była drobnym przyczynkiem do sukcesów na tych czterech a właściwie pięciu ścieżkach, którymi zmierzasz do celu w Parlamencie i w życiu, naprawiając okaleczony świat. Żebyś na tych drogach nie spadła już nigdy w przepaść, jak Ci się to zdarzyło w okolicach Sarajewa, a jeśli dostaniesz się kiedyś ponownie pod ostrzał – niech to będzie wyłącznie ostrzał rozsądnych argumentów. Tego Ci z całego serca, najgoręcej życzę!
Henryk Woźniakowski