Ania Sobi – mała dziewczynka w LORO

Wspomnienia Ani Sobi.

Witam Panie Andrzeju,

Jestem Ania. Mam 35 lat, urodziłam się bez przedłokcia lewego i jestem byłą pacjentką Lubuskiego Ośrodka Rehabilitacyjno-Ortopedycznego w Świebodzinie.

Nie wiem kompletnie od czego zacząć. Trudno opisać w kilku zdaniach wszystko to, czym chciałabym się podzielić. Postaram się to może jakoś poukładać nadając poszczególnym częściom mojego maila tytuły, dzięki temu w myślach będę mogła wrócić i odnieść się do różnych zagadnień.

Zaskoczenie.

Szukałam w internecie… długo szukałam… wpisując poszczególne hasła, znalezione w strzępkach pamięci. Czego właściwie szukałam cały ten czas?   … aż natrafiłam na Pana grupę…, myślę że może szukałam swojej zagubionej tożsamości z dawnych lat, zagubionego dziecka i może… jakiejś grupy wsparcia byłych pacjentów ośrodka… Chciałam się przekonać, czy ten okres w moim życiu, w moim dzieciństwie naprawdę istniał, czy był to może tylko zły sen? Co znalazłam… Natrafiłam na grupę OPTY-mistów i zaskoczyło mnie to kompletnie. Spojrzałam po raz pierwszy na Ośrodek z innej perspektywy, jako miejsce pomocy, jako wspólnotę szkolną i koleżeńską, spotkania po czasie, zdjęcia, zjazdy integracyjne itp. Spojrzałam na ten Ośrodek Waszymi oczami. Nie moimi. I dobrze wiedzieć, że był to dla wielu osób dobry czas. Dziękuje Wam za to. Pomaga mi to w pewnym stopniu, małym jeszcze, ale zawsze, odczarować to miejsce i czas, że tak się wyrażę, jeśli Pan rozumie co mam na myśli.

Wspomnienia:

Niestety dla mnie jako małego wtedy dziecka wszystko było zupełnie inne, złe i niezrozumiałe. Kiedy trafiłam tam po raz pierwszy na początku lat 90 miałam zaledwie kilka lat, myślę 2 lub 3. Tak wnioskuję ze zdjęć z dzieciństwa z protezą. Rodzice przywieźli mnie na rehabilitację i oczekiwanie na zrobienie protezy. Był to czas wakacji, nie wiem dokładnie jaki rok i na jak długo. Podejrzewam – na kilka tygodni, maksymalnie na dwa miesiące. Rodzice musieli wrócić do pracy do miejscowości oddalonej o cały dzień drogi samochodem w obecnym województwie kujawsko-pomorskim. Dla mnie był to jak wyrok, dla małego dziecka, które nie zna jednostki czasu i nie wie czym jest czekanie, było to jednoznaczne z porzuceniem. Wszystko było nowe i obce, nie było przy mnie rodziców i rodzeństwa. Nie wiedziałam, czy kiedykolwiek po mnie wrócą. Nie mogłam sobie z tym wszystkim jako dziecko poradzić. Tak zaczęła się moja pierwsza w życiu depresja związana z tym traumatycznym doświadczeniem. Trafiłam jeszcze do ośrodka kilka razy w miarę jak rosłam i musiałam zmienić protezę kosmetyczną, której nawet w życiu dorosłym nie noszę. Gra była warta świeczki, poczucie porzucenia, samotności, strach, koszmary nocne i lata, które później spędziłam na terapii.

Nie chcę zbytnio Panu tu smutnych rzeczy opowiadać, bo Pana wspomnienia są zupełnie inne, zwyczajnie mam potrzebę z kimś się podzielić, a nie znalazłam nigdy osoby, które przeżyły ten czas w podobny sposób, a wiem, że są, że nie byłam jedynym małym dzieckiem pozostawionym w Ośrodku. Nie można tu winić nikogo, bo pewnie opieka była jak najlepsza ze strony personelu Ośrodka, nie ma co winić rodziców, którzy myśleli o moim dobru i przyszłości… jakkolwiek trudno mi to przyznać – tak było. Winny jest system, może brak wiedzy i wsparcia psychologicznego w tamtych czasach i może struktury bezpłatnych noclegów dla najbliższych, chyba tyle w temacie.

Jeszcze kilka strzępków z pamięci małego dziecka:  pamiętam … wejście i poczekalnię po prawej stronie, starego czarnego psa i pana w białym długim fartuchu, windę, pamiętam słowa R2 i Ortopedia Pierwsza, naszywki z nazwiskami na ubraniach, salę z telewizorem i krzesłami po jednej stronie, po drugiej nasz pokój dziecięcy z małym okienkiem z dyżurki pielęgniarek, długi korytarz, pokój chłopaków, chłopca na wózku, który częstował cukierkami, zapłakaną mokrą pościel i metalowe łóżka z kratami podciąganymi do góry, czepki sióstr, puste sale lekcyjne z kolorowymi wyciętymi literami, salę do ćwiczeń i wanny z wodą, chłopca bez dwóch nóg, dziewczynkę bez rączki jak ja, starszą młodzież, która nosiła mnie na rękach i przytulała, a nawet mówili mi, że mogę na nich mówić mam i tata, za co jestem wdzięczna, bo to wspomnienie jako jedno z nielicznych napełnia mnie ciepłem, pamiętam…  ogród zamknięty, wydeptane ścieżki w kształcie dużego koła, dzieci i młodzież w gorsetach i na łóżkach na kółkach, jakieś ruiny, topole, drzewo czereśni, ślimaki, krzew śnieguliczka, który miał białe kulki pstrykające w palcach, tuje i ogrodzenie, ulice gdzie wypatrywałam naszego samochodu. Zgubionego misia.

Pytania do Pana:

Moim pierwszym pytaniem są zdjęcia, czy ma Pan jakieś zdjęcia z tamtego okresu lat 90, młodszych wtedy dzieci, jeszcze nie chodzących do szkoły, najlepiej z okresu letniego, wakacyjnych miesięcy – lipiec, sierpień, lub zna osoby, które mogą je posiadać? Czy ma Pan w pamięci osoby o imieniu Małgosia i Michał, nawet nie wiem, czy to ich rzeczywiste imiona, jednak tak zapisały się w mojej pamięci? Kojarzę ich jako dość wysokie osoby o raczej ciemnym kolorze włosów, – Małgosia na pewno długie. Mogli być nastolatkami – kilkanaście lub może więcej lat? Myślę, że byłam do nich przywiązana. Potem Jola, to imię zapamiętałam dobrze, dziewczynka tak jak ja – bez przedłokcia ręki, teraz nie pamiętam prawej, czy lewej. Starsza ode mnie, ale mogła mieć 8/10 lat, włosy ciemne do ramion. I ostatnie imię, które mam w pamięci, to siostra Honorata, czy taka była, czy ma Pan może zdjęcie?

Dziękuję Panu, jeśli wytrwał Pan do końca mojego maila, … ja też piszę wiersze, ten Pana dał mi odrobinę nadziei i odwagi, a także pozwolił popatrzeć na mój smutek z dystansu. Pozwolił przytulić małą Anię i pomógł odszukać jej zagubionego niegdyś Misia.

Z serdecznymi pozdrowieniami Ania Sobi.